czwartek, 8 stycznia 2009

Muse, Porcupine Tree, Coma, Lao Che

Co mają ze sobą wspólnego? Otóż dla mnie stanowią muzyczne podsumowanie roku 2008.
Wiele przeróżnych dźwięków przewijało się każdego dnia przez ostatnich 12 miesięcy, ale te cztery rzeczy wracały do mnie jak bumerang. To dzięki nim mrówki chodziły mi po plecach, dzięki nim miałem łzy w oczach i obolały narząd słuchu :)
A więc po kolei: MUSE "HAARP" - czyli zapis koncertu, który odbył się na stadionie Wembley w czerwcu 2007 roku.
O Muse przeczytałem kiedyś, że jest jednym z najlepszych koncertowych zespołów na świecie. Nie ma w tym ani kszty przesady. Energia jaką wyzwala Matthew Bellamy z dwójką kolesi z zespołu porównywalna jest jedynie z ładunkiem transportowanym przez Enola Gay.
Zespół przede wszystkim koncertowy i dlatego od koncertów proponuję rozpocząć fascynującą znajomość z Muse. A później...? Później niech przyjdzie czas na Black Holes and Revelations, Absolution, czy Origin of Symmetry (dokładnie w tej kolejności :)







Kolejni Wielcy. COMA... Nie zawaham się użyć określania NAJWIĘKSI jeśli chodzi o polskie podwórko rockowe. Liryka, muzyka, nastrój - wszystko z polotem, finezją, najwyższej próby. Bardzo się cieszę, że pojawił się ktoś taki jak Rogucki. Ktoś kto postawił na nogi rodzimych wymiataczy, ustanowił nowe standardy tekściarskie, podniósł muzyczną poprzeczkę pod nieboskłon.
Hipertrofia. Czekałem na ten album zastanawiając się jaki będzie. Na kilka tygodni przed premierą płyty Trójka grała "zero osiem wojna", a ja zastanawiałem się czy to początek końca Comy...
Listopadowe wydawnictwo zaskoczyło. Hipertrofia nie jest ani lepsza, ani gorsza. Jest po prostu inna. Dwupłytowy koncept album powala stroną liryczną i brzmieniem- zarówno w kawałkach ciężko łojonych, jak i tych z delikatnym bujaniem. Pojawiły się również elektroniczne wstawki - krytykowane przez wielu, wg mnie ładnie wkomponowane. W kontekście całości nawet znielubiona przeze mnie zero osiem wojna brzmi przyzwoicie.
A teraz łyżka dziegciu żeby nie zemdliło od słodyczy :) W listopadzie z wielkimi nadziejami na duchową ucztę pojechałem na promo-koncert Comy w szczecińskim Słowianinie... OK, żeby nie zniechęcać odpuszczę sobie relację (i tak wszystko było pewnie winą pijanego akustyka:).
Zapraszam do słuchania.





i rzecz, przy słuchaniu której zawsze mam łzy w oczach. Comowy monument.

"Znam drogi wiodące do dna, mosty rzucone na wiatr, światło walczące o blask, kształty bez formy i Tym pomiędzy wszystkim to ja, powinienem wybrać lecz jak, każdy dzień daje znak, że zatrzymał się czas Drąży myśli to wściekłość i wrzask, ona zbiera we snach, ona pyta mnie w locie i powstrzymuje czyny by zaplątani w niebo słów. Nie wypełniliśmy się, nie wypełniliśmy się dniem..."



LAO CHE. Płyta "GOSPEL" - za wielu uważana za najważniejsze muzyczne wydarzenie minionego roku. Znakomita muzyka, a przede wszystkim przeinteligentne teksty.
Tematyka miłości, socjo, sacrum wysmożona w niekonwencjonalny, pozbawiony trywialności sposób.
No i szczeciński koncert - w przeciwieństwie do Comy:) - wspaniały.
W dwóch słowach o Lao Che - wielka Rzecz.





Na koniec Porcupine Tree. Zespół, który w minionym roku nie zaskoczył żadnym nowym regularnym wydawnictwem, jednak od kilku lat niezmiennie mnie rozbraja.
Kolejne płyty, najwspanialszy koncert jaki miałem okazje oglądać, mnóstwo emocji, to wszystko czyni dla mnie PT największym zespołem ostatniej dekady (przynajmniej).
Każdy dźwięk każdej z płyt brzmi inaczej o każdej porze dnia i roku. W tej muzyce jest magia, jest wszystko.





1 komentarz:

rurka pisze...

O kurcze, kurcze ^^
Dlaczego dopiero teraz ja to widzę?
Tak, Muse jest fantastyczne, mimo że tak często nie słucham i nie mogę się zbytnio o tym zespole wypowiadać.
Jednakże co do Comy. O tak, Coma Coma Coma. Wielki, największy zespół jak dla mnie. Chłopaki tworzą niesamowitą muzykę... ( och, gdybym tak mogła grać/śpiewać... ) Cóż, prawda. Za każdym razem, kiedy słucham tej muzyki, to przechodzą mnie ciarki. Za każdym kolejnym odsłuchaniem jakiejkolwiek piosenki odkrywam coś nowego. (Ostrość na nieskończoność... i ta solówka. Coś nie do opisania.) A co do Hipertrofii. Z wielkim napięciem czekałam na nowy krążek, chciałam go jak najprędzej przesłuchać, bo Zero Osiem Wojna nie zrobiła dla mnie wielkiego wrażenia, jednakże jak to wujek ujął, "W kontekście całości nawet znielubiona przeze mnie zero osiem wojna brzmi przyzwoicie." :) W dzień premierowy mogłam się cieszyć już żółto-czarnym krążkiem w ręku :) Cóż więcej o Hipertrofii http://www.lastfm.pl/user/kisheta/journal ..
Zaś na Lao Che nie mogę znów za wiele popisać... Nie znam zbytnio, mimo że na koncercie byłam ^^ Ale w tym roku postanowiłam sobie, że muszę trochę więcej czasu poświęcić na poznawaniu nowych zespołów :D
Porcupine Tree - w ogóle nie słyszałam :P Ale zaraz poznam.

Cóż. Może na tym zakończę.
Pozdrawiam serdecznie.

Monika R.